Wiadomości - Aktualności
Region: Śmierć pod namiotem
Dodał: MCK Data: 2007-07-23 09:30:15 (czytane: 11781)
Jedyna w Polsce ofiara niespotykanego kataklizmu. W Golejowie zginął mężczyzna, którego namiot przygniotło drzewo.
W środku nocy nad Golejowem koło Staszowa, nad pięknym zalewem, szalała
potężna nawałnica. Było słychać krzyki: - Matko Boska, drzewo leci! Po
chwili okazało się, że spadło ono na namiot, w którym byli ludzie.
Jest
późny wieczór. Na polu namiotowym palą się grille, urlopowicze gawędzą,
popijają zimne napoje. W oddali słychać odgłosy grzmotów. - Nareszcie
popada - mówią między sobą. Cały czas na pole namiotowe zjeżdżają
kolejne osoby. Wśród nich dwójka w "maluchu”. Wybierają miejsce i
rozbijają namiot. Mija godzina 21, zaczyna padać deszcz, nasila się
wiatr, grzmoty są coraz głośniejsze. Z minuty na minutę pada coraz
mocniej. Wszyscy chowają się w namiotach. Zwykła burza przeradza się w
nawałnicę.
ŚMIERĆ POD DRZEWEM
W pewnym momencie
na polu namiotowym przewraca się drzewo. Nawałnica szaleje. Zaczynają
się panika i ucieczka w strugach deszczu. Ktoś próbuje podnieść
powalony pień, woła o pomoc. Przychodzą kolejni, w sumie kilkanaście
osób. Kiedy podnoszą powalone drzewo, obok na ziemię spada kolejne. Z
przygniecionego namiotu wydostaje się dziewczyna. Jest roztrzęsiona,
ale nic się jej nie stało. Pod drzewem został jej narzeczony. Mijają
kolejne minuty, trwa walka o uratowanie uwięzionego mężczyzny. Wreszcie
udaje się podnieść drzewo. Przyjeżdża karetka, która zabiera ciężko
rannego do szpitala. Niestety, po chwili przychodzi komunikat o jego
śmierci. Nawałnica szaleje nadal. Jedni w popłochu uciekają do domków.
Inni pakują się w pośpiechu i odjeżdżają. Kolejni modlą się o przeżycie.
-
Tutaj rozpętało się prawdziwe piekło. To cud, że żyjemy - mówi Mariusz
Żmuda ze Stalowej Woli, który wypoczywał tutaj z żoną i dwiema córkami.
Pomiędzy ich namioty spadło drzewo. - Oni przyjechali tutaj dwie
godziny przed burzą - mówi Anna Pobocha, studentka z Kielc. - Kolega
wyszedł z namiotu, żeby zobaczyć, co się dzieje, i zaraz wrócił po
resztę. Na tamtym namiocie leżało drzewo… - ucina w połowie.
W
sobotę miejscu, gdzie zginął mężczyzna, postawiono symboliczny krzyż i
zapalono znicz. Miasteczko namiotowe opustoszało. Wiele osób przeniosło
się do domków, inne wyjechały z Golejowa.
Niestety wichura
dała się we znaki mieszkańcom całego regionu. Przez cały weekend
strażacy usuwali zniszczenia po burzy, która przeszła z piątku na
sobotę nad województwem świętokrzyskim. Z regionu otrzymali do
wczorajszego południa około 200 zgłoszeń. Straty w pięciu najbardziej
dotkniętych kataklizmem powiatach podliczają na 400 tysięcy złotych.
ZACZĘŁO SIĘ OD KOŃSKICH
Burza
przetaczała się nad województwem świętokrzyskim od strony powiatu
koneckiego. Tam też - w Fałkowie, Rudzie Malenieckiej, Końskich, Sielpi
i Modliszewicach - strażacy od piątku mieli najwięcej roboty z
usuwaniem połamanych drzew z dróg, domów i kabli energetycznych.
-
W Gowarczowie jeszcze podczas burzy nasze jednostki gasiły pożar
budynku, w który uderzył piorun. Podobnych zgłoszeń z terenu
województwa było aż siedem, najwięcej z powiatu opatowskiego. W
Czernikowie Opatowskim podczas nawałnicy trwała dramatyczna walka o dom
stojący obok płonącej stodoły - wylicza Magdalena Porwet, rzecznik
prasowy świętokrzyskiej straży pożarnej. - W Przyłogach strażacy
zostali wezwani do zerwanego dachu, który wichura zaniosła aż na
pobliską drogę, z kolei w Podolu dach zawalił się na samochód osobowy.
Z kolei w Jankowicach w pomieszczeniu gospodarczym spłonęło 11 świń,
dwie krowy, dwa byki i sprzęt rolniczy. Pożar też wywołało uderzenie
pioruna.
Na trasie numer 764 Końskie - Staszów w miejscowości
Kłoda na kursowy autobus PKS, w którym było 30 osób, spadło drzewo.
Cudem nikt nie odniósł poważnych obrażeń, samochód był tak uszkodzony,
że dalej nie pojechał. Strażacy ocenili straty na około 50 tysięcy
złotych.
NAD POWIATEM KIELECKIM
Zgłoszenia o
pomoc w usuwaniu skutków burz docierały również do kieleckich strażaków
- w większości była to pomoc przy wypompowywaniu wody z zalanych
deszczem piwnic w Kielcach, Rudkach, Nowej Słupi. W miejscowości
Niedźwiedź, gmina Strawczyn, przez 6 godzin gaszono pożar budynków
gospodarczych. Strażakom udało się wyprowadzić ze stodoły ciągnik,
straty i tak wyniosły około 30 tysięcy złotych.
Około godz. 22
niespodzianka spotkała dwóch kierowców na al. Solidarności w Kielcach.
Kanały burzowe nie zmieściły tam ogromnej ilości deszczówki, która
wcześniej spadła na miasto. Jako pierwszego przykrość spotkała
mężczyznę prowadzącego opla vetrę. Poderwana przez wodę pokrywa kanału
uszkodziła mu karoserię auta i przednie koło. Następnym pechowcem był
kierowca ciężarówki. On miał większy kłopot, bo na przeszkodzie
ucierpiał zbiornik paliwa jego stara, wypełniony prawie 500 litrami
oleju napędowego. Pomoc strażaków okazała się nieodzowna. Przez
kilkadziesiąt minut zlewali paliwo z ciężarówki.
O tej samej
porze w Masłowie II woda, która po ulewie nie znalazła ujścia
przydrożnym rowie, powaliła mur ogradzający posesję i 33 prawie
20-letnie sosny na jej terenie. - Od dziesięciu lat "wychodzę ścieżki”
do Urzędu Gminy tylko w jednej sprawie, prosząc o modernizację drogi -
opowiada rozżalony właściciel posesji Jarosław Ksel. - Ostatnio za
unijne pieniądze nawet ją poprawiono, ale na oczyszczenie rowu i
wymianę zbyt małych przepustów zabrakło dobrej woli lub środków. Nie
pierwszy raz woda z przepełnionego rowu wdarła się na teren posesji.
Tym razem jednak zniszczenia są porażające. Dzięki pomocy sąsiada,
który ma koparkę, udało się w sobotę postawić część drzew, ale czy
przetrwają, to się dopiero okaże.
SANDOMIERZ - DESZCZ WIATR I PIORUNY
Najpierw
zaczął padać deszcz. Następnie zerwał się huraganowy wiatr i setki
piorunów rozświetlały niebo. Wszystko trwało pół godziny - tak zaczął
się jeden z czarniejszych weekendów lipca. Niektórzy nie zapomną go do
końca życia.
Czarne chmury nadciągnęły w piątek nad powiat
sandomierski kwadrans przed godziną 22. Drzewa łamały się jak zapałki.
Tylko w samym Sandomierzu na ulicach: Mickiewicza, Słowackiego,
Szkolnej 11 Listopada, Armii Krajowej, Mokoszyńskiej, Staromiejskiej.
Przy ulicy Ożarowskiej wiatr uszkodził dachy. Naprzeciwko jednostki
wojskowej drzewo spadło na latarnię uliczną. Efekt? Część ulic miasta
spowiła ciemność. Podobnie było w niektórych domach, w części miasta
zabrakło prądu.
Sandomierscy strażacy zaczęli odbierać
pierwsze zgłoszenia o zniszczeniach kilka minut po godzinie 22.
Dzwonili poszkodowani z terenu powiatu. Najgorzej było w gminie
Dwikozy. W Słupczy wiatr zerwał dach i rzucił na stodołę, przy okazji
ją uszkadzając. - To dla nas ogromna tragedia - opowiada kobieta,
której 84-letnia matka mieszka w tym domu sama. - Nie wiemy od czego
zacząć. Nie ma światła, cały dom zalany - dodaje zapłakana. W Mściowie
dach jednego z domów zwiało na jezdnię, tarasując przejazd. W całym
powiecie drzewa nie wytrzymywały ogromnej wichury. W gminach Klimontów,
Koprzywnica, Wilczyce, Dwikozy przy usuwaniu konarów pracowali
strażacy. Wiele gospodarstw nie miało prądu, przestały też działać
telefony. Do niektórych wiosek nie można było dojechać, drzewa leżały
na jezdni. Na drodze Lublin - Kraków w Winiarach z pól na asfalt
spłynęła ogromna masa błota.
Pod Sandomierzem w Zawisełczu
linia energetyczna wisiała metr nad jezdnią. Mieszkańcy mieli problem z
powiadamianiem pogotowia energetycznego - przeciążone linie
telefoniczne. Tymczasem strażacy już o północy opanowali sytuację. W
ciągu 4 godzin jechali aż 35 razy. Jeszcze w sobotę i niedzielę usuwali
z posesji połamane drzewa, gdzie te leżały na domach czy zabudowaniach
gospodarczych. W minione dwa dni interweniowali więcej razy niż w
czasie piątkowej burzy - w sumie 80 interwencji, głównie przy usuwaniu
wiatrołomów. Na szczęście obyło się bez rannych.
OPATÓW - ZWIERZĄT NIE UDAŁO SIĘ URATOWAĆ
-
Tak strasznej burzy ja nie pamiętam - powiedział Włodzimierz Stepnerski
z Jankowic koło Ożarowa. On pierwszy zauważył, że płonie obora
sąsiadów. Niestety, mimo szybkiej interwencji strażaków nie udało się
uratować znajdujących się tam zwierząt.
Noc z piątku na sobotę była wyjątkowo ciężka dla opatowskich strażaków.
-
Płonęło pięć gospodarstw w różnych częściach powiatu - mówi Tomasz
Majerczak z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Opatowie. -
Czerników, Porudzie, Podole, Brzozowa, Jankowice - wylicza.
We
wszystkich przypadkach przyczyną było najprawdopodobniej uderzenie
pioruna. W Podolu i Porudziu zapaliły się budynki mieszkalne. Dzięki
szybkiej interwencji opatowskich strażaków nie doszło do tragedii. W
obu przypadkach budynki zostały uratowane. Ludziom nic się nie stało.
Natomiast w pożodze w Jankowicach koło Ożarowa zginęły zwierzęta.
-
Kiedy o północy patrzyłem przez okno było ciemno, tylko pioruny waliły
raz koło razu - mówi Włodzimierz Stepnerski. - Godzinę później żona
zobaczyła łunę w oknie.
Płonęła stojąca na uboczu obora sąsiadów, kuzynów pana Włodzimierza.
-
Natychmiast chwyciłem za telefon. Z nerwów pomyliłem numery i
zadzwoniłem na policję. Przyjęli zgłoszenie i przekazali straży
pożarnej. Mieszkamy w pewnej odległości od obory, ale nawet u nas było
słychać ryki zwierząt - opowiada pan Włodzimierz.
W oborze
były krowy i prosięta. Ani jednego zwierzęcia nie udało się uratować.
Pożar w oborze wybuchł najprawdopodobniej około godziny 1. Przez
kilkanaście godzin strażacy jeszcze pracowali na pogorzelisku.
- W budynku było dużo słomy - wyjaśniał Sławomir Czerwik z opatowskiej straży.
W
nocy z piątku na sobotę strażacy otrzymali dwa zgłoszenia podtopień w
Ożarowie. Woda podeszła pod domy na ulicach Parkowej i Mazurkiewicza.
STASZÓW - ŚMIERTELNA NAWAŁNICA
Piątkowa
nawałnica, która przeszła nad powiatem staszowskim, spowodowała wielkie
zniszczenia. Najbardziej ucierpiały gminy Rytwiany, Staszów i Bogoria.
Niestety w Golejowie zginął człowiek.
Piątek był niesamowicie
upalny. Termometry w Staszowie i okolicach wskazywały 35 stopni
Celsjusza. Żar wprost lał się z nieba, prognozy meteorologiczne
zapowiadały popołudniowe i wieczorne burze. Jednak takiego kataklizmu
nikt się nie spodziewał.
Nawałnica, która w piątkową noc przeszła
nad Golejowem, zabrała życie. Tylko jedno życie, bo ofiar mogło być
znacznie więcej. W ciągu 10 minut pole namiotowe zmieniło się w jezioro
pod napięciem. Na namioty spadały drzewa. Ludzie uciekali w panice przy
ogłuszającym hałasie grzmotów, pomiędzy piorunami, które biły bardzo
gęsto. Jeden z urlopowiczów nie zdołał uciec. Został śmiertelnie
przygnieciony przez drzewo. Na biwak przyjechał razem ze swoją
narzeczoną dwie godziny wcześniej.
- Przyjeżdżam tutaj od lat,
ale nigdy nie było czegoś takiego, nawet nie wiem jak to opisać - mówi
Mariusz Żmuda. Z żoną i dwiema córkami przyjechali ze Stalowej Woli. -
Córki chciały zawsze zobaczyć, jak to jest pod namiotem. No to
zobaczyły, więcej niż powinny - komentuje. Rodzina ze Stalowej Woli
cudem uniknęła śmierci. Właśnie pomiędzy ich namioty spadła ogromna
sosna. Korzenie drzewa wyniosły na metr w górę samochód, który
zaparkowali obok. - Wyszliśmy z żoną do sklepiku - opowiada Mariusz
Żmuda. - Jak zobaczyłem powalone drzewo pomiędzy naszymi namiotami, to
mi serce zamarło - dodaje. Świadkowie mówili, że całe pole namiotowe
było pod napięciem, bo nie miał kto wyłączyć prądu. Zanim na miejsce
dojechali strażacy, mieszkańcy pola namiotowego podpierali kilka drzew
własnym ciężarem, żeby się nie zawaliły.
Niszczycielska
nawałnica, która spowodowała śmierć w Golejowie, przeszła kilkanaście
minut wcześniej nad Rytwianami. Efektem było kilkadziesiąt połamanych
drzew, kilometry zerwanych linii elektrycznych, połamane słupy i kilka
zerwanych dachów. W jednym z bloków tuż przy hotelu Rytwiany wiatr
najpierw zerwał spory fragment dachu, a następnie przewrócił na blok
potężną topolę. Budynek został zniszczony, spadający dach dosłownie
zmiażdżył zaparkowany przed budynkiem samochód. Na szczęście nikomu nic
się nie stało. Kilka rodzin będzie musiało spędzić najbliższe miesiące
w lokalach zastępczych. Wiatr zniszczył także dach na strażnicy w
Rytwianach.
W miejscowości Kłoda w gminie Rytwiany drzewo spadło
na jadący autobus, w którym było 30 osób. Na szczęście nikomu nic się
nie stało, mimo że autobus został doszczętnie zniszczony. Przez kilka
godzin nieprzejezdna był droga wojewódzka numer 765 Chmielnik - Staszów
- Osiek. Policjanci wstrzymali ruch, a strażacy usuwali kilkadziesiąt
powalonych drzew. Ponadto nieprzejezdne były drogi z Bogorii w stronę
Klimontowa i z Połańca w stronę Staszowa.
Ekipy cały czas
usuwają skutki potężnej nawałnicy, która szalała w piątkową noc nad
powiatem staszowskim. Jak powiedziała nam Magdalena Porwet, rzeczniczka
straży pożarnej w Kielcach, straty wstępnie szacuje się na ponad 80
tysięcy złotych.
MLE, /AKU/, /and/, /Mjr/, /ALP/
Komentarze (0)
Uwaga: Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Za wypowiedzi naruszające prawo lub chronione prawem dobra osób trzecich grozi odpowiedzialność karna lub cywilna. IP Twojego komputera: 13.58.112.1