Wiadomości - Aktualności
Mężczyzna płonął jak pochodnia
Dodał: Paweł Wójcik Data: 2006-10-17 10:47:03 (czytane: 9347)
- Kiedy wyskoczyłem na podwórze, zobaczyłem jak Marek, krzycząc wybiega z palącej się stodoły.
Cały płonął... jak żywa pochodnia. To było straszne - opowiadał
łamiącym się głosem rolnik z Kolosów, który jako pierwszy ratował z
pożaru brata bliźniaka.
Tragedia rozegrała się wczoraj rano w Kłosówkach - przysiółku wsi
Kolosy koło Czarnocina, w powiecie kazimierskim. Pożar wybuchł
prawdopodobnie za kwadrans dziewiąta.
SŁUP OGNIA WIDZIELI Z 15 KILOMETRÓW
- Jedliśmy akurat śniadanie i nagle przez okno zauważyliśmy, że pali
się stodoła. Trzeba było ratować - opowiada gospodarz. - Kiedy
wyskoczyłem na podwórko, zobaczyłem jak Marek, który chciał uratować
dobytek, wybiega ze stodoły. Cały płonął, próbowałem ściągnąć z niego
palące się ubranie.
Pożar był bardzo gwałtowny. W niebo bił potężny słup ognia, który, jak
opowiadali świadkowie, widać było... z odległości 15 kilometrów. -
Panie, stodoła drewniana, w środku słoma, siano, zboże. Paliło się jak
w magazynie zapałek, nie było szans uratować - kręcił głową jeden z
sąsiadów.
Jako pierwsze pojawiły się jednostki ochotnicze z Kociny, Sokoliny i
Kolosów. Zaraz potem nadjechał wóz bojowy kazimierskiej Jednostki
Ratowniczo-Gaśniczej.
- Od razu skupiliśmy się na ratowaniu poszkodowanego mężczyzny -
relacjonuje dowodzący akcją kapitan Janusz Buła. - Był przytomny,
zachował świadomość, choć nie odpowiadał na pytania. Znajdował się w
stanie wstrząsu spowodowanego głębokimi poparzeniami.
HELIKOPTEREM DO KRAKOWA
45-letni mężczyzna leżał nagi na ziemi. Miał zwęglone włosy, spaloną
twarz, plecy, klatkę piersiową, brzuch, uda. Takie obrażenia określa
się jako poparzenia II stopnia.
- Stosowaliśmy opatrunki hydrożelowe. Choć zużyliśmy cały ich zapas,
wystarczyło by obłożyć w ten sposób głowę, szyję, klatkę piersiową -
opisuje kapitan Buła. - Pozostałą część ciała owinęliśmy w
prześcieradło, a następnie umieściliśmy w wannie, stosując chłodzenie
wodą.
Po strażakach na miejscu tragedii pojawiła się karetka pogotowia
ratunkowego. Zapadła wspólna decyzja: wzywamy helikopter z Krakowa.
Przyleciał bardzo szybko, po 12 minutach. „Usiadł” na prowizorycznym
lądowisku, 300 metrów od miejsca pożaru.
45-latek został przewieziony karetką do śmigłowca, a następnie
przetransportowany do krakowskiego szpitala na ulicy Rydygiera, na
oddział oparzeń. Tam lekarze natychmiast rozpoczęli walkę o jego życie.
BÓL, ROZPACZ I ŁZY
- To straszne. Nie wiem, nie rozumiem, jak to się stało - mówił
zrozpaczony, siedząc na schodach domu, brat ofiary. Bliźniacy mieszkali
pod jednym dachem (on z żoną, poszkodowany był kawalerem) wraz z matką.
- Ten obraz kiedy Marek biegnie... cały paląc się, tego do końca życia
nie zapomnę - dodał ze łzami w oczach.
Akcja ratunkowa w Kolosach trwała trzy godziny. Na szczęście strażakom
udało się ocalić dom mieszkalny, garaż, szopę. Doszczętnie spłonęła
stodoła i wszystko to, co w środku: słoma, siano, dwie tony zboża w
workach, przyczepa pełna grochu, dwa silniki elektryczne, dwa
śrutowniki.

Dogaszanie pogorzeliska w Kolosach trwało do południa (fot. K. Cuch)
Co było przyczyną pożaru? Strażacy wykluczają zwarcie, gdyż stodoła nie miała instalacji elektrycznej. - Podpalacz w biały dzień? To raczej mało prawdopodobne - zastanawia się kapitan Buła. - Wstępnie zakładamy, że mogło to być nieumyślne zaprószenie ognia. Ale całą sprawę bada policja. Ona ustali okoliczności zdarzenia.
Adam LIGIECKI ligiecki@echodnia.eu
Komentarze (0)
Uwaga: Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Za wypowiedzi naruszające prawo lub chronione prawem dobra osób trzecich grozi odpowiedzialność karna lub cywilna. IP Twojego komputera: 18.97.14.82